Cezary Bień

Cezary Bień w przyszłym roku zadebiutuje w F4 CEZ, lecz jego droga w motorsporcie rozpoczęła się poprzez simracing. Jakie są jego odczucia po pierwszych testach za kierownicą bolidu F4?

Cezary Bień, czyli jak z simracingu przejść do realnego ścigania

Cezary Bień to kolejny kierowca, który powinien znaleźć się na radarze polskich kibiców. Mimo że ma on dopiero 14 lat, odbył już pierwsze jazdy bolidem Formuły 4. Na dodatek w 2026 roku czeka go pełnoprawny debiut w F4 CEZ. Swoje szlify zbierał jednak nie podczas kilkuletniej kariery w kartingu, a przed monitorem!

Co najbardziej interesuje go w ściganiu poza samą jazdą? Czy potencjalnie widzi siebie ścigającego się za Oceanem? I czy rzeczywiście przeskok z simracingu do rzeczywistych czterech kółek jest tak duży, jak niektórym może się to wydawać? Zapraszamy!

Cezary Bień ma za sobą pierwsze testy w bolidzie F4. Fot. Artur Rychta

Kamil Niewiński: Zacznijmy może od tego, jaka jest geneza Twojej wyścigowej drogi. Nie karting, jak w przypadku większości zawodników w twoim wieku, a nawet tych trochę starszych, a simracing, który staje się coraz częstszą drogą wchodzenia do świata motorsportu. Jak w ogóle się zaczęła Twoja przygoda z simracingiem i dlaczego to zainteresowanie w końcu wyewoluowało w chęć spróbowania swoich sił na prawdziwych czterech kółkach?

Cezary Bień: Zaczęło się od YouTube’a. Wyskakiwały mi różne filmiki, głównie simdriftingowe – nawet nie chodziło o wyścigi torowe, tylko drifting, trochę rajdów i tym podobne rzeczy. Później dostałem kierownicę, popróbowałem i przeszedłem po paru miesiącach na wyścigi torowe, bo bardzo podobała mi się ta precyzja, dążenie do tysięcznych sekundy. Zacząłem się ścigać… W ten sposób to zainteresowanie bardzo mocno spiralowało i tak doszedłem do miejsca, w którym dziś się znajduję.

A jakie konkretnie były Twoje YouTube’owe inspiracje?

Uff, nawet dokładnie nie pamiętam. Z pierwszych takich oryginalnych na pewno OC Racing, którego miałem nawet przyjemność ostatnio poznać osobiście. To była bardzo duża inspiracja. Generalnie gość tworzy głównie recenzje sprzętu simracingowego i po prostu bardzo mnie to zaciekawiło.

Czyli tak – najpierw to był simdrifting, potem wirtualne rajdy, a dopiero potem doznania torowe. Czy miałeś na tej drodze dylematy w stylu: „a może jednak po prostu pójść profesjonalnie w simracing”, zamiast kierować swój wzrok w stronę kartingu czy F4? To nieporównywalnie tańszy sposób na budowanie swojej kariery wokół szeroko pojętych wyścigów i wiele osób się na to decyduje.

Zdecydowanie miałem takie myśli po kartingu, bo to był bardzo krótki etap mojej kariery, po prostu mi tam nie szło. Karting to jest jednak sport, do którego nie da się przygotować symulatorami, nie da się tego skutecznie odwzorować. Miałem taki etap, że rzuciłem karting i wróciłem do simracingu. Pojawiła się jednak okazja, by dostać się do Formuły 4 i skorzystałem z niej, bo to jednak nie jest to samo, co gokart. Bolid Formuły 4 da się znacznie lepiej odwzorować na symulatorze.

Miałeś w tym roku testy na Cremonie, potem na Tazio Nuvolari i to doprowadziło Cię do testów Włoskiej F4 na Monzy. Szybko złapałeś rytm, zacząłeś dojeżdżać do kierowców, którzy byli etatowymi zawodnikami F4. Mówisz o tym, że bolid F4 da się dobrze odwzorować w symulatorach i grach. Jak duży jest to przeskok z tego wirtualnego ekranu wprost na tor?

Szczerze mówiąc… mniejszy niż się wydaje! Trąbi się, że to takie duże przejście, że są przeciążenia itp., ale w praktyce, jak już się jest osobą aktywną, a ja jestem dość młody, ćwiczę i uprawiam sport, więc jeszcze łatwiej mi to przychodzi, no to poza treningiem szyi, który w kartingu też był ważny, nie ma wielkich różnic. Do prędkości bolidu po paru dniach też się przyzwyczaiłem.

Przeskok zza monitora na asfalt? Nie taki diabeł straszny. Fot. Artur Rychta

Pozostając w temacie simracingu – na jakich platformach z reguły ćwiczysz? Assetto Corsa czy już bardziej profesjonalnie, na przykład iRacing?

Jeżdżę sporo na iRacingu, mniej więcej od początku 2023 roku, i go uwielbiam. Jestem jego wielkim fanem i zawsze będę. Bolid F4 w iRacingu ma jednak niestety swoje problemy, więc gdy ćwiczę do testów, używam różnych platform. Czasami to jest rFactor, czasami Assetto. Zdarzało się jeździć nawet w Raceroomie.

No proszę, trochę zapomniany przez niektóre osoby Raceroom. Ta gra ma swój czar.

Bardzo fajnie odwzorowuje odczucia z jazdy. W Force Feedbacku świetnie czuć zmiany biegów. To mi się zawsze podobało w Raceroomie.

Cezary pokazuje, że da się wejść do świata realnego motorsportu poprzez simracing. Fot. Artur Rychta

Pod tym kątem rzeczywiście jest fajny. Przez swój team, czyli Maffi Racing, z którym jeździłeś dotychczas i będziesz w przyszłym roku jeździł w F4 CEZ, jesteś chwalony za znajomość ustawień auta i wiedzę techniczną. W bardziej zaawansowanych grach opcje customizacji są bardzo szerokie. Czy ta wiedza nabyta przed monitorem przełożyła się na lepsze rozumienie strony technicznej prawdziwego auta? Jakie w ogóle zrobiłeś na wejściu wrażenie na inżynierach, jeżeli chodzi o ten aspekt wiedzy technicznej?

Bardzo ich to zaskoczyło. Większość zawodników nie stara się tak naprawdę zrozumieć samochodu i dlaczego muszą robić rzeczy, które mówi inżynier – po prostu to robią, bo działa. A ja zawsze miałem takie podejście, że lubię takie rzeczy rozumieć.

Słyszę na przykład, że muszę użyć trochę więcej hamulca w ostatniej fazie hamowania przy wchodzeniu w zakręt. Zastanawiam się, dlaczego tak jest, co mi to da, jak to wpłynie na balans samochodu. I dzięki temu przez lata udało mi się zbudować taką pewną… bibliotekę ciekawostek technicznych, których po prostu jestem w stanie użyć, gdy jestem na torze.

Inżynierom się to bardzo podoba, bo nie muszą mi nic wyjaśniać jakoś głębiej. Mówią mi coś, wyjeżdżam na sesję, poprawiam to, wracamy do boksu z kolejną małą rzeczą do poprawy, znowu wyjeżdżam, znowu poprawiam i w ten sposób bardzo mocno i szybko się rozwijamy.

Brzmi jak prawdziwe marzenie każdego inżyniera. No bo rzeczywiście są w sumie dwie grupy kierowców – ci, którzy po prostu chcą wsiąść do auta i jechać jak najszybciej, zostawić technikalia specjalistom oraz ci, którzy lubią chłonąć wiedzę o bolidzie i bawić się tą sferą techniczną. Mam zresztą takie wrażenie, że blisko Ci nie tylko do bycia kierowcą wyścigowym, ale też do wyścigowego geeka. Być może nerd to jest za mocne słowo, ale słychać, że jesteś po prostu osobą, która się tym mega jara.

Nerd to jest idealne słowo! [śmiech] Po prostu uwielbiam śledzić telemetrię, obserwować dane o temperaturze toru w zależności od sesji i jak to się zmienia w czasie. Lubię oglądanie telemetrii kierowców Formuły 1, co niestety bardzo trudno dostać. Takie rzeczy to zdecydowanie najciekawsza strona tego sportu, poza samą jazdą!

W takim razie rzeczywiście takie określenie pasuje do Ciebie bez dwóch zdań. Mówiłeś o tym, że ta różnica pomiędzy bolidami F4 na żywo a bolidami F4 w simracingu jest mniejsza, niż może się to wydawać. Ale czy jest przynajmniej jedna kwestia, która w szczególności zwróciła Twoją uwagę? Czy coś okazało się kompletnie inne względem rzeczy, których uczyłeś się w simracingu?

Będę mówił na przykładzie iRacingu, bo jest jednak drogą platformą i tam wszystko powinno być dopięte idealnie, a zauważyłem tam najwięcej takich drobnych błędów.

Pierwszą ważną rzeczą jest hamowanie, które wygląda troszkę inaczej na żywo niż w iRacingu. Przy czym to też trochę zależy od toru i hamulca, którego się w konkretnym momencie używa. Generalnie mam wrażenie, że bolid ma w iRacingu odrobinkę za dużo gripu aerodynamicznego i za dużo mocy, przez co czasowo wychodzi to podobnie, ale ten czas zyskuje się w innych miejscach. Gdy próbuje się przenosić technikę z simów na konkretny tor, to niektóre rzeczy mogą być zupełnie inne. No i też hamulce iRacingowe są sporo mocniejsze, więc na Monzy hamuje się dużo później niż w rzeczywistości.

Na brak feedbacku mechanicy Cezarego zdecydowanie nie mogą narzekać. Fot. Artur Rychta

Rozumiem. Słuchaj, ustalmy jedną rzecz – masz dopiero 14 lat i masz już kontrakt na starty w F4, to jest bardzo szybko, biorąc pod uwagę fakt, że z reguły jest to często poprzedzone wieloma latami w kartingu. Ty tak naprawdę wchodzisz niemalże z ulicy, oczywiście biorąc pod uwagę świat realnego ścigania. Jak się zapatrujesz na pełny sezon w F4 CEZ? Będziesz mógł porównywać się z innymi zawodnikami, również tymi z Polski.

Trzeba przyznać, stresuję się tym! Uważam jednak, że w polskiej stawce wypadnę bardzo dobrze. Myślę, że jestem w stanie dobrze sobie tam poradzić. Jeździłem już z kilkoma kierowcami, z którymi będę konkurował w przyszłym roku, są bardzo szybcy, ale kocham wyzwania i będę się starał. Zobaczymy – już ich coraz mocniej gonię! Na Monzy byłem w stanie się za nimi utrzymywać, wyprzedzać, walczyć, a jeszcze zostało w tym roku sporo testów i kilka w przyszłym, przed pierwszym wyścigiem w F4 CEZ.

A jak się układa współpraca z Mafii Racing? Patrząc po wypowiedziach właśnie po testach z Monzy, zrobiłeś na nich dobre wrażenie.

Świetnie, nie mogłem sobie jej lepiej wyobrazić! Czuję się tak, jakbym był członkiem rodziny, otrzymuję wsparcie z każdej strony. Doskonale mi się z nimi współpracuje, szczególnie że przyszedłem z simów, w których po prostu siedziałem sam, robiłem setki kółek, potem siedziałem sam w danych, znowu robiłem setki kółek, znowu dane… Tak w kółko. Tutaj jestem otoczony całym zespołem. To jest jedna z moich ulubionych części tego sportu!

W Maffi Racing Cezary czuje się jak w domu. Fot. Artur Rychta

Domyślam się. Oczywiście na razie jesteś związany z F4, ale jeżeli masz ogólnie do dyspozycji jakieś single-seatery w symulatorach, z którym Ci się najlepiej współpracuje, czym ci się najlepiej jeździ?

Niesamowicie podoba mi się drabinka amerykańska. To jest dość nietypową opcją, ale uwielbiam drabinkę USF. 

Przecierać szlaki zaczyna tam teraz Tymek Kucharczyk.

Dokładnie! Zobaczymy, jak mu tam pójdzie. Podobno poziom jest odrobinkę niższy, ale bardzo podoba mi się ich system finansowania, w tym możliwość stypendiów w niższych seriach. Na przykład bardzo fajna jest gwarancja testów IndyCar po wygraniu Indy NXT. Uważam, że lepiej rozwiązali problem absurdalnych kosztów tego sportu i tego, jak nimi zarządzać…

A gdybyś miał taki dylemat, że możesz jeździć w F3 i F2, a obok tego dostajesz ofertę startów w USF Pro 2000 i Indy NXT, chciałbyś się sprawdzić w USA czy najpierw spróbował swoich sił w tej drabince do F1? 

W takiej sytuacji oczywiście szedłbym do F2. Tu jednak w grę wchodzi kwestia budżetu. Gdybym miał budżet na F2, no to warto tam pojechać. Aczkolwiek problem z tą serią jest taki, że nie daje gwarancji przyszłości w sporcie. Jest wiele osób, które albo zostają w F2 i tam utykają, bo je na to stać, albo po prostu kończą tam karierę, bo nie udało im się wystarczająco szybko przejść wyżej.

Amerykańska drabinka jest o tyle fajna, że jest trochę tańsza, a na podobnym poziomie, bo Indy NXT, z tego, co słyszałem, kosztuje podobnie jak nasze F3, a ze stypendium nawet sporo mniej. Po prostu łatwiej jest tym wszystkim zarządzić i dłużej zostać w sporcie, bo kierowcy IndyCar statystycznie są starsi niż kierowcy Formuły 1.

Korekta: Nicola Chwist

Źródło obrazka wyróżniającego: Artur Rychta

Authors

  • Kamil Niewiński

    Redaktor naczelny KONTRY, który o działaniu w dziennikarstwie marzył od dziecka. Były dziennikarz WP Autokult, o2, Radia GOL i Wokół Motoryzacji, zawodowo Content Specialist. Kocha rozmawiać z ludźmi i poznawać ich z nieznanych dotąd stron, stąd na stronie pojawiają się głównie jego wywiady. A Roberta Kubicę w BMW Sauber oglądał jak na Polaka przystało – z rodziną, po kościółku i z rosołem na stole.

  • Nicola Chwist

    Absolwentka sztuki pisania i studentka psychologii. Z zawodu Starsza Korektorka materiałów dydaktycznych na uczelni prywatnej. W wolnym czasie redaguje dla wydawnictw, a jedną z jej specjalizacji stała się Formuła 1. Współpracowała przy książkach, takich jak "Grand Prix" Willa Buxtona, "Mercedes. Za kulisami teamu F1" Matta Whymana, "Formuła 1. Ilustrowana historia królowej motorsportu" Maurice’a Hamiltona czy "Bez ściemy" Günthera Steinera. Wierna fanka F1 od 2007 roku.

PREVIOUS POST
You May Also Like