
Autodromo Nazionale di Monza. Świątynia prędkości, la pista magica i przede wszystkim – mekka włoskiego motorsportu, której tylko raz w historii zabrakło w kalendarzu Formuły 1. Tor ukryty w królewskim parku to obiekt absolutnie wyjątkowy dla Scuderii Ferrari, która uznaje go za swój motorsportowy dom, a każde Grand Prix Włoch jest dla stajni z Maranello niczym święto. Wielokrotnie runda w Lombardii kończyła się huczną celebracją, ale i równie często długą żałobą. Ostatni raz, gdy radość w ciągu zaledwie roku ustąpiła rozpaczy, miał miejsce w latach 2019–2020.
„To będzie nasz rok!”
Sezon 2019 był kolejnym z cyklu „to jest ten sezon” dla Ferrari. Po dwóch porażkach z rzędu w zaciętych bojach z Mercedesem, Scuderia postanowiła dokonać roszady w swoim składzie i postawić u boku Sebastiana Vettela obiecującego i błyskawicznie rozwijającego się Charlesa Leclerca. Monakijczyk miał być dopełnieniem i powiewem świeżej energii – cech, których ustępujący mu miejsca Kimi Räikkönen już nie gwarantował.
Na start sezonu ekipa z Brackley stworzyła jednak maszynę, której nikt nie mógł sprostać. Ferrari postawiło się Mercedesowi tylko w Bahrajnie i Kanadzie. W Sakhir Leclerca przed triumfem powstrzymała awaria układu hybrydowego w końcówce zmagań, zaś w Montrealu Vettel wygranej pozbawił się sam, mimo że ukończył wyścig na pierwszym miejscu.
Od następnej rundy, to jest na Red Bull Ringu, Srebrne Strzały zaczęły się jednak gubić. Już w Austrii zwycięstwo przed Leclerkiem odniósł Max Verstappen, a po przerwie wakacyjnej do głosu wreszcie doszło Ferrari. Leclerc odniósł zwycięstwo na Spa-Francorchamps w cieniu tragicznego wypadku Antoine’a Huberta. Charles do końca jednak musiał drżeć o wygraną ze względu na pogoń Lewisa Hamiltona.

Szansa na… dublet?!
Jak zdążyliście zauważyć, Ferrari walczyło o pierwsze miejsce na torach, gdzie potrzebny jest mocny silnik. Takim torem jest również Monza, więc i we Włoszech oczekiwano po Scuderii walki o triumf. W sobotę 50% planu zostało wykonane. W kuriozalnie zakończonej czasówce Leclerc utarł nosa Hamiltonowi i Bottasowi, a tuż za duetem Mercedesa uplasował się Sebastian Vettel. W niedzielę północ Włoch przywitał deszcz, ale było to dosłownie tylko powitanie. Opady ustąpiły miejsca słońcu jeszcze przed dziewiątą. Zanim na torze pojawiło się F1, tor był całkowicie suchy.
Doskonale pamiętam atmosferę przed wyścigiem, bo miałem okazję na nim być. Emocje sięgały zenitu już podczas parady kierowców, a tifosi byli spragnieni wygranej na domowej ziemi, na którą czekali od 2010 roku. Start poszedł względnie po myśli Ferrari. Leclerc utrzymał prowadzenie, a Vettel szybko odrobił utraconą na rzecz Nico Hülkenberga czwartą lokatę. Niemiec odrabiał nawet dystans do trzeciego Bottasa, co rozbudziło apetyty kibiców na trybunach. Długo to jednak nie trwało…

Z nieba do piekła…
Już na szóstym okrążeniu Niemiec obrócił się w Variante Ascari, a następnie, cytując Lance’a Strolla, „He came back on the circuit like an idiot!” Wyjątkowo muszę się ze Strollem zgodzić. Sebastian nie dość, że uszkodził przednie skrzydło, to jeszcze wyrzucił Lance’a i Pierre’a z walki o punkty. W konsekwencji dostał karę 10 sekund stop&go. Oczywiście w tym wszystkim osamotnił w walce o wygraną Charlesa, którego na krok nie odstępowały Mercedesy.
Mimo to Lewis nie był w stanie zbliżyć się do Leclerca na odległość DRS-u. To zmusiło Mercedesa do zastosowania podcięcia, w związku z którym Hamilton na 19. okrążeniu zjechał po pośrednią mieszankę. Kółko później do boksu zawitał także Leclerc, z tym że Monakijczyk dostał twarde opony i – powiem Wam szczerze – wtedy pomyślałem, że to nie może się nie udać. Charles miał młodsze i twardsze opony, a do końca wyścigu pozostało przeszło 30 kółek.
Mercedes poczuł krew
Liderzy wyjechali za Hülkenbergiem, który – jak się okazało – miał spory wpływ na rywalizację. Dzięki Niemcowi Hamilton mógł otworzyć tylne skrzydło i na 23. okrążeniu był o włos od zdobycia prowadzenia. W Variante Della Roggia Leclerc obronił się na granicy przepisów, a sędziowie zadecydowali tylko o ostrzeżeniu zawodnika. Podobnie sytuacja miała się 13 kółek później, gdy Charles ściął Variante Retifillo. Tym razem Hamilton nie zaryzykował ataku do drugiej szykany, a kolejnej szansy już nie dostał.
Stworzył jednak dogodną sytuację dla swojego kolegi z zespołu. Valtteri Bottas do boksu po pośrednie opony zjechał dopiero na 27. kółku i konsekwentnie odrabiał dystans do prowadzącej dwójki. Na 42. okrążeniu po błędzie Lewisa doszło nawet do zamiany pozycji, dzięki czemu Fin miał 12 pełnych okrążeń na odrobienie dwu i półsekundowej straty do Leclerca oraz popsucie Ferrari święta. Niwelowanie straty szło mu jednak topornie i dopiero w połowie 50. okrążenia złapał się w dystans DRS. Długo się tym jednak nie nacieszył, natomiast błąd w pierwszej szykanie był rozstrzygający dla losów wyścigu.
„Il Predestinato” zwycięża!
Charles w miarę komfortowo dowiózł zwycięstwo, po którym na Monzy rozpoczęło się prawdziwe święto. Mimo wygranej i wielkiej euforii, kibice nie mieli złudzeń – Spa i Monza to tory, które były idealnie skrojone pod SF90 i w kolejnych rundach spodziewali się powrotu do rzeczywistości. Pamiętam nawet rozmowę z dwójką Włochów, którzy powiedzieli wprost, że po Spa i Monzie nie mają już oczekiwań na resztę sezonu. Tymczasem sen trwał dalej, a Ferrari zdobyło dublet w Grand Prix Singapuru. Do końca roku Scuderia już nie wygrała wyścigu, ale sięgnęła po trzy pole position i była konkurencyjna na wszystkich torach.

Fuel-flow gate
Mocny finisz 2019 roku dał nadzieję na walkę w 2020. Jak to jednak mawia Radosław Kotarski, nic bardziej mylnego. Ferrari bowiem wykorzystało niedoskonałość czujnika FIA, który kontrolował przepływ paliwa. Czujnik ten mierzył wartość przepływu tylko w określonych interwałach, co sprawiało, że pomiędzy nimi można było zwiększyć chwilowy przepływ ponad limit, dostarczając silnikowi więcej paliwa, a to przekładało się na większą moc.
Międzynarodowa Federacja Samochodowa czuła, że coś jest nie tak, ale nie mogła złapać stajni z Maranello na gorącym uczynku. Finalnie, po serii protestów, FIA wydała w listopadzie 2019 roku dyrektywę techniczną, która precyzowała, że manipulowanie przepływem między pomiarami jest nielegalne. Dodatkowo na przyszły sezon wprowadzony został dodatkowy czujnik, który działał w sposób ciągły, a pomiarów dokonywał z losową częstotliwością.
Cóż za przypadek, że najwięcej na tym wszystkim straciła Scuderia. Aby uratować twarz i zapobiec większemu skandalowi, Ferrari współpracowało przy usprawnieniu systemu kontroli paliwa. W końcu mieli doświadczenie w oszukiwaniu, a FIA wydała oświadczenie o ugodzie silnikowej z włoskim zespołem. Nowa jednostka napędowa Ferrari… działała. I to był jedyny jej plus.
Widmo Grande Tragedii
Stajnia z Maranello stała się zespołem środka stawki, choć Leclerc jakimś cudem był w stanie wywalczyć podium na Red Bull Ringu i Silverstone. Osobiście uważam, że w 2020 Monakijczyk miał jak dotąd sezon życia. W 2020 wyścigiem życia w wykonaniu Ferrari za to z pewnością nie było Grand Prix Włoch. Zespół spod szyldu wierzgającego konia był tłem rywalizacji, w której prym wiódł Mercedes ze swoim opus magnum – Mercedesem W11.
Znacznie ciekawiej zapowiadała się walka o trzecie miejsce na podium. W kwalifikacjach podium uzupełnił Carlos Sainz, ale jego przewaga nad dziesiątym Pierre’em Gaslym wyniosła ledwie pół sekundy. Mało tego – w Q2 różnica między trzecim Sainzem a 13. Leclerkiem, nie przekroczyła sześciu dziesiątych.
Niedzielny wyścig rozpoczął się od niemałego wstrząsu. Drugi na starcie Bottas spadł na pierwszym kółku aż na szóste miejsce. Na podium za Hamiltonem jechał duet McLarena – Carlos Sainz i Lando Norris, a top 5 uzupełniali Sergio Pérez z Racing Point i Daniel Ricciardo z Renault. W dodatku z P9 na P14 spadł Alex Albon, jeżdżący wówczas dla Red Bulla!
Magnussen to the rescue!
Pierwszy stint układał się jednak dość spokojnie. Po starcie nie doszło do żadnej zamiany pozycji aż do pierwszych pit stopów. I teraz nadchodzi najważniejszy moment wyścigu: przed 20 kółkiem w boksie zawitali Latifi, Leclerc, Räikkönen i Gasly. Jest to o tyle ważne, że na 19. okrążeniu przy wjeździe do boksu zatrzymał się Kevin Magnussen, przez co zamknięto aleję serwisową i ogłoszono neutralizację.
Pierwszą informację przeoczyli jednak Lewis Hamilton i Antonio Giovinazzi. Boks został ponownie otwarty na 22 okrążeniu, co wykorzystali pozostali kierowcy, a to sprawiło, że bardzo mocno wymieszał się układ stawki:
- Hamilton,
- Stroll,
- Gasly,
- Giovinazzi,
- Räikkönen,
- Leclerc,
- Latifi,
- Sainz,
- Norris,
- Bottas,
- Ricciardo,
- Pérez,
- Verstappen,
- Ocon,
- Kvyat,
- Russell,
- Grosjean,
- Albon.
(Vettel odpadł już na szóstym kółku po awarii hamulców).
Na restarcie rewelacyjnie spisał się Leclerc, który do Retifillo ograł Räikkönena i Giovinazziego. Monakijczyk był zatem już czwarty, a nad Hamiltonem wciąż wisiało widmo surowej kary. Wyścig wznowiono na 30 okrążeń przed metą. Dla Ferrari pojawiła się zatem realna szansa na podium!
Grande Tragedia
Zgasła ona jednak błyskawicznie. Charles nie opanował bolidu w Parabolice i z dużym impetem wleciał w bandę z opon. Pierwotnie dyrektor wyścigu zarządził kolejną neutralizację, ale po trzech okrążeniach wywieszono czerwoną flagę. Wyścig wznowiono od 28 okrążeń z niezwykle ciekawym układem stawki:
- Hamilton,
- Stroll,
- Gasly,
- Räikkönen,
- Giovinazzi,
- Sainz,
- Norris,
- Bottas,
- Latifi,
- Ricciardo,
- Verstappen,
- Ocon,
- Kvyat,
- Pérez,
- Russell,
- Albon,
- Grosjean.

Hamilton już wtedy wiedział, że musi odbyć karę 10 sekund stop&go, podobny los czekał zresztą Antonio Giovinazziego. Alfa Romeo na drugą część zmagań zaryzykowała bardzo agresywną strategią, licząc, że ich kierowcy wytrzymają przeszło 20 okrążeń na miękkiej mieszance. Nie wyszło (cóż za niespodzianka), ale na starcie ograli Lance’a Strolla, który na twardej mieszance kompletnie się pogubił i stracił aż trzy pozycje. Podobnie zresztą jak Verstappen, z tym że po kolejnych trzech okrążeniach wycofał się z wyścigu przez awarię silnika.
Smooth Operation
Do boju ruszył z kolei Carlos Sainz. Hiszpan już na 29. kółku awansował przed Strolla, a po kolejnych pięciu wbił się przed Räikkönena. Miał zatem 20 okrążeń na odrobienie czterosekundowej straty i wyprzedzenie Gasly’ego. Okrążenie później w ślady Carlosa poszedł Lance, jednak w przeciwieństwie do Sainza nie był w stanie zbliżać się do Pierre’a.
Do końca wyścigu stopniowo w dół tabeli osuwał się za to Räikkönen, który z punktów, kosztem Hamiltona, wyleciał na 46. okrążeniu. Hamilton dalej odrabiał pozycje i wyprzedził do końca wyścigu jeszcze Sergio Péreza, Danila Kvyata i Estebana Ocona, ale ostatecznie uplasował się na siódmej pozycji.
Z przodu oczekiwano na walkę Gasly’ego z Sainzem, która jednak nie nadeszła. Być może zabrakło jednego okrążenia, ale finalnie to Francuz odniósł swoje pierwsze i jak dotąd jedyne zwycięstwo w F1. Pierwsze od niemal ćwierć wieku dla Francji i od 12 lat dla stajni z Faenzy, kiedy to również na Monzy objawił się geniusz jazdy w deszczu Sebastiana Vettela. Podium uzupełnił Lance Stroll.

Autodromo Nazionale di Monza – twórczyni wielkich historii
Dwa skrajne, a mimo wszystko niesamowite wyścigi. W pierwszym otrzymaliśmy narodziny „Il Predestinato”, w drugim zaś chaos gonił chaos, jak to bywało w całym 2020 roku. McLaren z kolei dał nam kolejny sygnał, że zbliża się do czoła stawki, a finisze w top5 staną się codziennością. Zresztą rok później, również na Monzy, odnieśli pierwsze od dziewięciu lat zwycięstwo. Powrót stajni z Woking na szczyt to jednak opowieść na zupełnie inną okazję.
Korekta: Nicola Chwist
Źródło zdjęcia poglądowego: https://x.com/flickersnjall